Strona:Seweryn Goszczyński - Sobótka.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jasny, jak żebyś kryształem go nalał.
Luby góralom ten wieczór czerwcowy!
Na piersiach Wyżni spłonie stos Sobótki.
Brzmią długie trąby, przygrywają dudki,
Krociami dzwonków igrają parowy;
Pod biciem siekier jęczą ciemne lasy;
Pod trupem jodeł wzgórza się wzdrygają;
Nucą juhaski, hukają juhasy[1];
Wszystko wre gwarem i góralów zgrają.
Drogi góralom ten wieczór czerwcowy!
Na piersiach Wyżni, nad przejrzystą wodą,
Wzniosą stos wielki dwunasto-jodłowy,
I roczną ucztę do ranka zawiodą.
Święty góralom ten wieczór czerwcowy!
I Wyżnia święta góralską ponętą:
Góra nad góry, na Sobótki święto.
Wyżnia podstawą Kluczek[2] nie dosięga,
Wyżnia w obłokach głową nie ustrzęga;
Ale na Wyżni półodkrytém łonie
Wabiąca woda lustrem nieba płonie,
A z jasnych skroni las płynie stu-wzory:
Tu brzozy puszcza, jak włosy dziewicze,
I, jak włos, Wyżni ocienia oblicze;
Tam na pierś lekkie zarzuca ubiory,
Lub z niskich krzewin, lub drzew jasno-listych,
A z piersi spada puszczą gęstą, czarną,
Jak pełne fałdy strojów uroczystych.
Do Wyżni zewsząd potoki się garną,

  1. Nazwisko pasterzy u tatrańskich Słowian.
  2. Kluczki góra na granicach łopuszańskich, najwyższa w swojém paśmie po Pieninach. Niepospolitéj rozległości widok ją otacza. Na dniu pogodnym można z niéj widziéć Kraków o mil jedenaście oddalony.