Strona:Seweryn Goszczyński - Sobótka.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Strzała zniknęła, dumny wąż upada,
Padając świsnął: od onego świstu,
Z drzew przelęknionych leci chmura listu,
A zewsząd wężów i gadzin gromada,
Z liści z pod liści wysuwa się błyskiem,
Pnie się na konia, ze sykiem i piskiem,
Dosięga jeźdźca, chwyta w sto obręczy,
I wszystko razem w dół się obaliło.

Krótko koń wierzga, krótko jeździec jęczy:
Zniknęli oba pod wężów mogiłą.
Pisk, jęk, gwizd, łoskot! przykra to muzyka,
Dla ciszy, którą dźwięki strun wypieszczą;
Dziewicze koło ciaśniéj się zamyka,
Wstrzęśli się może mimowolną dreszczą;
Popłoch po wszystkich obleciał widomie.
Cyt! po gęstwinie znowu się coś łomie;
Niepewne oczy w gęstwinę patrzały:
Szelest się zbliża, z gęstwy trzéj wybiegli;
Każdy na szczudle, jakie czasem służy
Tutejszym ludziom do prędszéj podróży.
Radośnie klaśli ci, co ich postrzegli:
»To Ludek, Ludek! długo nam żądany.«
»Haj! haj!« zawołał Ludek, syn Michała,
Z rodu Garoszów; pierwszy gdzie są tany;
Rej wszem pieśniarzom, Podhalanom chwała,
A młody dziedzic na miłą polanę,
Gdzie skały, zamkiem zakopańskim zwane[1]

  1. Nie raz można między górami trafić na masę opok, wyobrażających w całości swojéj obwarowane miejsce. Do rzędu takich zjawisk należą skały w Zakopaném, i z tego powodu zamkiem zakopańskim nazwane. U ich podnóża wytryska w kształcie kilko-sążniowego wodospadu źródło białego Dunajca.