Strona:Seweryn Goszczyński - Sobótka.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I że nazajutrz znowu zemną będzie.
Nazajutrz czekam, doczekać nie mogę.
Com się nie pytał, com nie szukał wszędzie,
Przepadła z wieścią; tajemnica wieczna,
Skradła bez śladu wszystko moje drogie,
Najdroższe w życiu. Ach! jakem ją kochał!
Bliskie już były nasze zaślubiny.
Jakem ja bolał dla jednéj dziewczyny!
Na jéj spomnienie, jak dziecię, ja ślochał.
Stwardniałem wreszcie, i płakać przestałem;
Wszakżem już nie mógł być czém byłem przódy.
Nic się nie wiodło w gospodarstwie całém.
Owies nie rodził, wymierały trzódy,
Grad łąki trzepał, w gumna bił grom boży.
I coraz gorzéj, coraz było gorzéj.
Gdziem się nawinął, nie przeszło bez zwady,
Tak, żem już nie śmiał wyjrzéć między żywe.
Cóż było robić? nie znalazłem rady,
Tylko porzucić miejsca nieszczęśliwe.
Więc resztę statku puściłem na wolę,
Na wieczny odłóg przekląłem to pole,
Spaliłem chatę, zwaliłem szałasy,
I, tak jak stałem, puściłem się w lasy.
Myśliłem sobie: ha jak zbójca, może
Między halami głową gdzie nałożę.
A jednak żyję! a po co? o Boże!«
Tak się rozwodził Janosz w słowach rzewnych,
Złamane ręce sparłszy na kolana: