Strona:Seweryn Goszczyński - Sobótka.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I tak mi serce schwycił ten całunek,
Żem odtąd przy niéj, jak przy owcy dzwónek,
A ona przy mnie; odtąd trzódki nasze
Razem do koszar, razem szły na paszę.
Ona śpiewaczka, jam gracz niepośledni,
Co zaśpiewała jam wygrał na flecie.
Długo, ach! długo żyli my tak w świecie,
Jakby my w świecie żyli tylko sami.
Raz my nad wieczór rozbiegli się biedni:
Kasia coś rwała pomiędzy świerkami,
A ja usiadłem u owego buka,
Co tam na prawo, a pod nim zdrój płynie.
Ja gram i śpiéwam, Kasia ku mnie huka;
W tém przeraźliwie wrzasnęło w gęstwinie.
A już się znacznie zgęścił mrok wieczoru;
Blada ze strachu, leci Kasia z boru:
Mnich! mnich! krzyknęła; serduszko jéj bije[1],
Drzy, jak blask w stawie, a ściska mi szyję.
Źle! pomyślałem, alem ją pocieszał;
Mówiłem śmiało, a język się mieszał.
Dobrzem ja wiedział, że nigdy daremno
Mnich nie nastraszy. A tymczasem ciemno,
Kasi do domu wypadała droga;
Nielza już było puszczać pod noc saméj,
Więc się potokiem razem przebiéramy,
Aż pod wieś prawie, do Dziwo-żon jamy[2].
Pocałowała mię jeszcze nieboga
Kiedym odchodził, prawi że bezpieczna,

  1. Widziadło mnicha grające w téj powieści znaczną rolę, objawiało się w saméj rzeczy w tych okolicach przed laty jeszcze kilkudziesiąt. Powsta-wało najczęściéj z wody. Inne o niém szczegóły zawarte są w saméjże powieści.
  2. O Dziwo-żonach sama powieść obszernie mówi, a zawsze na podstawie podania. Widziałem pod Łopuszną ich pieczarę od lat kilkunastu zawaloną kamieniami.