Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najczystszéj, najświeższéj wody; od południa kilka chatek niemal ukrytych zupełnie w wyzłobieniu doliny, a dopiéro wyżéj prostopadłe prawie ściany okopu który otacza szczyt góry. Okrążywszy północnym bokiem spód okopów, wszedłem na grzbiet góry stroną zachodnią i drożyną usypaną przez fosę, znalazłem się śród wałów.
Piérwszy pokłon obecności która się rozwija w okolnéj przyrodzie. Po wiele razy musiałem przeprowadzić oko po wszystkich stronach, aby go oswoić z przepychem ogółu i pojąć w takim tłumie szczegółów, na takiéj przestrzeni.
Na południe miałem biały Dunajec; pręga jego rozjaśniona podnoszącém się słońcem, czysta i szeroka, wypłynąwszy z pomiędzy wyżyn które południową część widokresu zamykały, błąkała się okazale między górami; a w dwóch równoległych prawie rzędach, podnosiły się wzgórza z obu stron doliny i odbijały na skrętach pęd niesfornéj wody, dopóki ta, znużona bezskuteczném usiłowaniem, nie rzuci się na dolinę Wojnicką, na nieobejrzaną płaszczyznę, gdzie w swobodnym już biegu dochodzi aż do swojego połączenia się z Wisłą. Kilka wiosek, liczne załomy wzgórzów i pola łysiejące śród lasów, urozmaicały południową część krajobrazu; a daléj, daleko, nad wody, doliny i piętrzące się w kilka stopni wzgórza, panował widok Tatrów, jak korona okolicy, ukuta ze srebra śniegów i mrocznéj barwy opok, które przez