Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i życia miejskiego, mam Tarnów o lekkie półtory mili.
Wszakże wolę niż to wszystko domek w którym dziś mieszkam. Ustronny, niewielki, niepozorny, po prostu wielka chata, najpiérwsza we wsi i razem najporządniejsza; drewniana, pobielona, pokryta snopkami, nie zawstydza innych mieszkań wiejskich. Tylna strona domu kupi w sobie cały nieporządek domowego gospodarstwa: tam kurniki, chlewki, obory i wszystka ich nieczystość zlewająca się w jeziorku zwane gnojanką, a które w tym kraju jest koniecznem utile dulci każdéj zagrody. Gumno graniczy z ogrodem, który osłania prawy bok domu a jest zarazem warzywnym i owocowym — na jego murawie, pod jego drzewami i ja już nieraz odpoczywałem. Pod oknami przedniemi ogródek kwietny uzbrojony sztachetkami — są już tam róże i mojego sadzenia. Ta czelna strona domu ma dwoje drzwi, dwa wchody — bo dom przedzielony jest izbą kuchenną na dwie dziedziny; w jednéj mieści się sama moja opiekunka, właścicielka wsi, Pani T... ze swoją żeńską rodziną, na drugiéj panuje syn jéj młodszy a mój towarzysz i przyjaciel; tu jest i mój przybytek. Są to trzy pokoiki tak niedawno przybudowane, że ściany wewnętrzne nie są nawet jeszcze pobielone, niejako umyślnie dla gości rychłych a niespodziewanych, mimo to wcale porządne i wesołe: drzewo ścian tak gładko obrobione że nierazi nagością; szczeliny mchem za-