Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przedewszystkiém poprowadził nas kilkanaście kroków wstecz, ku zachodowi, nad głęboką fosę, która odcinała posadę zamku od reszty góry coraz rozłożystszéj i mówił:
«Z téj tylko strony można było do zamku wjechać. Przez tę fossę był most zwodzony, a tutaj gdzie stoimy, wielka brama.»
Zwróciliśmy się potém ku wschodowi. — «W wieży, mówił daléj, co po prawéj ręce, siedziała straż co bramy pilnowała. Na pierwszém i drugiém piętrze były piękne pokoje, a pod spodem w ziemi więzienie; jeszcze niedawno można było do niego wchodzić. — Daléj, jak panowie widzicie tę dziurę między drzewami, to była studnia, taka głęboka, że dno jéj było równe z wodą Dunajca. Dunajec płynął wtedy po pod samą górą, a od spodu studni szedł aż do niego podziemny kanał. — Cała studnia wyłożona była ciosanym kamieniem; można było dojść aż do jéj wody, bo im wyżéj, tém była szérsza. Niedawno dopiéro panowie powybierali z niéj kamienie, że były bardzo duże i ładne, przez to się i zasypała. Na prawo za studnią były stajnie, jedne w ziemi a drugie na wierzchu, właśnie w tych samych murach, tylko że się już wszystko zawaliło. Zaraz od stajni, jak te ściany, zaczynały się pokoje; pod spodem były więzienia, a kogo tam raz posadzono, już ten więcéj świata nie zobaczył. Na prawéj ręce tych pokoi, była kaplica zamkowa. Cały zamek ach!