Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
WIEŚ MIKOŁAJOWICE.
4 Kwietnia 1832.

Od pięciu miesięcy przebywam w kraju do którego z dzieciństwa tęskniłem. Trzy lata temu przeleciałem go Eilwagenem; nie spodziewałem się wtedy że za lat trzy będę tu jak w domu. Myślę nieraz o tych dziwnych kolejach losu!... Bądź co bądź, dziękuję losowi że mię tu rzucił. Nie! nie losowi — Bogu dziękuję. Los człowieka jest dziełem człowieka, jest koleją w którą człowiek wchodzi własną wolą, jest skutkiem jego woli mniéj lub więcéj dalszym, niekiedy bardzo dalekim, ale zawsze skutkiem, jest fatalizmem a wtedy Bóg tylko miłosierny łagodzi go, zamienia zły na dobry. Znajduję się w tym przypadku i dla tego dziękuję Bogu. Od kilku miesięcy jestem jak w porcie przed burzą straszliwą, co tam na wysokości świata szaleje. Port niewielki, niezupełnie bespieczny, ale przynajmniéj do pewnego czasu bespieczny; mogę odetchnąć, wypocząć, nabrać