Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Drewutnia przybudowana była do chaty i ile razy natężył słuch, zawsze dochodziło go owo piszczenie. Jan, oczywiście, dorozumiał się zaraz co to takiego i siedział przez długi, długi czas niemy i bez ruchu, nie objawiając ani radości, ani strapienia.
Naraz wzruszył lekko ramionami i powiedział:
— No, nareszcie przyszło na świat, teraz więc mi chyba na miły Bóg pozwolą wejść do izby i ogrzać się trochę.
Ale ta ulga nie rychło stała się jego udziałem i musiał znowu czekać z godziny na godzinę.
Deszcz lał ciągle z tą samą gwałtownością, wiatr wzmógł się jeszcze, a mimo że był to koniec sierpnia, zimno przenikało go, jakby w listopadzie.
Na dobitkę wszelkiego złego przyszła Janowi teraz do głowy myśl, która go osmuciła i rozgoryczyła jeszcze bardziej.
Uczuł, że nim wszyscy pogardzają i mają za nic.
— W izbie, nie licząc akuszerki, znajdują się trzy zamężne niewiasty! — mruknął do siebie — Mogłyby się też pofatygować, albo przynajmniej jedna z nich i przyjść tu i powiedzieć mi, czy to córka, czy syn.
Przyłożył ucho do ściany i przekonał się, że na kominie rozpalają duży ogień. Potem zobaczył, że kobiety czerpią wodę ze źródła, ale żadna nie zwróciła nań najlżejszej uwagi.
Znowu zakrył twarz dłońmi, i zaczął żałośnie kołysać się w tył i naprzód.
— Mój drogi Janie Andersonie, — mówił do siebie — Czegóż ci nie dostaje i gdzie twa wina? Czemuż wszystko idzie ci w życiu kulawo i czemuś zawsze taki przygnębiony? Ach, dlaczegożeś to nie pojął ładnej,