Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie umiał obchodzić się z końmi, tak że na sam widok jego wierzgały. Nie udało mu się też wyprowadzić z poza przegrody ani jednego konia przez cały czas rozmowy Jana z gospodynią.
Nie najlepiej byłby Jan wyszedł na tem, gdyby chciał pomagać Larsowi, wiedział o tem dobrze, to też miast tego wykonał drugie zlecenie i sprowadził parobczaków.
Dziwiło go tylko, że Lars nie kazał mu raczej zawołać Börjego, który młócił w stodole zboże, a posyłał go za parobkami, karczującymi krzaki w odległym, brzozowym lasku.
Jan słyszał ciągle ów cichy, słaby głos, dochodzący z pod gałęzi i przez cały czas wykonywania niepotrzebnego zlecenia nie mógł o nim zapomnieć. Głos ten nie brzmiał już teraz rozkazująco, ale prosił żałośnie Jana, by się spieszył.
— Zaraz! zaraz! — szeptał w odpowiedzi i doznawał tego samego wrażenia, co we śnie, gdy kogoś trapi zmora, a mimo wysiłku nie może się zbudzić.
Lars zaprzągł nareszcie konia, ale z domu wyszły kobiety i poradziły, by wziął słomy i koce. Było w tem wiele słuszności, tylko naturalnie nim się wszystko znalazło, upłynęło znowu sporo czasu.
Wyjechali nareszcie z bramy, a na saniach siedział Lars, Jan i jeden parobek. Ale zaledwo dotarli do skraju lasu, Lars zatrzymał konia.
— Przewraca się człowiekowi w głowie, kiedy otrzyma tego rodzaju wiadomość! — powiedział — Teraz dopiero przypomniałem sobie, że przecież powinniśmy zabrać Börjego, który młóci w stodole.
— Dobrzeby było mieć go! — zauważył.Jan — Ma dwa razy tyle siły, co my wszyscy razem.