Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W ławkach gdzie siedziały starsze dzieci, rozpoczęło się poruszanie podniesionemi rękami, strzyżenie palcami, szepty i chichoty. Ale maleństwa zaciskały usta i nie wiedziały co powiedzieć, a Klara Gulla wiedziała tyle co i inne.
— Jest pewna modlitwa, którą odmawiamy codziennie — pomagał nauczyciel — jakże w niej zwiemy Boga?
Klara Gulla doznała olśnienia. Zrozumiała, że nauczyciel chce, by powiedziano, że Boga zwiemy także ojcem i podniosła w górę palce.
— Powiedz tedy, Klarciu, jak zwiemy jeszcze Boga? — rzekł nauczyciel.
Zaczerwieniła się mocno, wstała w ławce, a spleciony sztywno warkoczyk wyprostował się z tyłu głowy, niby ogonek.
— Boga nazywamy także Janem! — powiedziała donośnie i wyraźnie.
Śmiech się rozległ w całej szkole. Wysocy dostojnicy, radni szkolni i rodzice uśmiechnęli się także, a nawet nauczyciel miał minę wzruszoną.
Klara Gulla sponsowiała, a łzy napłynęły jej do oczu. Ale nauczyciel stuknął mocno w podłogę kijem służącym do pokazywania na mapie i zawołał:
— Cicho!
A potem wyrzekł kilka słów wyjaśnienia.
— Klara Gulla chciała powiedzieć: ojcem! Powiedziała zamiast tego: Janem, bo ojciec jej ma na imię Jan. Ale nie powinniśmy się tak bardzo dziwować odpowiedzi małej dziewczynki, bo doprawdy nie wiem, czy jest w całej szkole dziecko, któreby miało tak dobrego, jak ona ojca. Widziałem nieraz, jak czekał na nią przed szkołą w zawiei i deszczu i jak ją niósł do