Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widział, że ci, co idą przed nim dziwują się, że się trącają łokciami, że się na niego oglądają. Nie robił sobie z tego nic, śpiewał dalej przeraźliwie, z wytrwałością wilka.
Posłyszał za chwilę szept jednej z kobiet:
— Zaczekajcie-no, Janie. Pomogę wam!
Zaintonowała zaraz pieśń jak należy i wnet rozległ się hymn Bożego Narodzenia:

Zeszedł na ziemię Pan,
Którego głoszono od wieka
Ku wybawieniu człowieka...

Przez las potworów przebiegło straszliwe drżenie. Trolle nasunęły czapy śniegowe na czoła, tak, że znikły pod niemi ich szatańskie oczy, cofnęły pazurzaste, gotowe chwytać ręce i wepchały je w zaspy. Gdy prześpiewano pierwszą zwrotkę, nikt nie mógł już dostrzec na przełęczy nic innego prócz zwykłego lasu starych, wyhodowanych w walce z wichrami wysokopiennych jedli, nikomu zgoła nie mogących krzywdy uczynić.
Powoli dopaliły się pochodnie, przyświecające Askaladarńczykom w wędrówce przez las, i w tej samej chwili gromada dobiła do gościńca. Tutaj już łatwo było iść, bo co chwila jawiła się rzęsiście oświetlona chata. Co jedna ginęła z oczu, zaraz ukazywała się druga w niewielkiej odległości. Mieszkańcy postawili co mieli świec i lamp w oknach, aby w ten sposób wędrującym do kościoła z całej parafji wiernym ułatwić drogę.
Nareszcie znaleźli się na wzgórzu, z którego mogli zobaczyć sam kościół. Mieli go tuż przed sobą. Światłość buchała z wszystkich okien, tak, że wyglądał, jak olbrzymia latarnia.