Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słowa, ale ojciec musiał spostrzec po jego oczach, że miał tego dość, gdyż zwrócił się doń i spytał:
— Cóż sądzisz, Nilsie, o tem wszystkiem? Dziwisz się pewnie, że Pan Jezus nie ustanowił również przykazania dla rodziców, jak mają postępować z dziećmi swemi?
Zaskoczyło to pytanie syna. Uczuł, że się oblał rumieńcem, jakby go schwytano na gorącym uczynku.
— Ojcze! — odparł — Nigdy nie myślałem, ani nie mówiłem...
— Tak, to prawda! — przerwał mu stary Ola i zwracając się do wszystkich biesiadników, ciągnął dalej — Trudno wam będzie pewnie uwierzyć temu, co powiem. Prawdę atoli jest zupełną, że ani syn mój, ani synowa nigdy nie powiedzieli mi jednego złego słowa!
Starzec nie mówił do pewnych, określonych osób, to też nikt nie czuł się w obowiązku odpowiadać.
— Obojgu trudnem to było bardzo! — mówił Ola dalej — Utracili mnóstwo wszelakiego dobra. Mogliby państwem teraz być wielmożnem, gdybym był się inaczej obchodził z darami boskimi. Nie uskarżali się jednak nigdy, a teraz oto co roku przyjeżdżają tu, by pokazać, że nie żywią do mnie żalu nijakiego!
Oblicze starca było teraz znowu jakby zamarłe, a głos jego brzmiał spokojnie i uroczyście. Syn nie wiedział, czy ojciec ma coś określonego na myśli, coby mu chciał powiedzieć, czy mówi by wogóle coś mówić.
— Oni inaczej postępują ze mną niż Liza! — podjął Ola na nowo wskazując palcem synowę — Liza robi mi od rana do wieczora piekło o to, żem zmarnotrawił majątek.