Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Droga Katarzyno, od lat całych nie było mi tak ciepło jak dzisiaj. Jestem uszczęśliwiony znakiem od Klary Gulli. Czyż to nie pięknie z jej strony, że wysiała nas po nocy aż tutaj, byśmy ratowali tego właśnie, który tyle kłamliwych o niej szerzył wieści.
W kilka tygodni potem, wracając z roboty do domu, spotkał Jan Agrypę.
— Już przyszedłem całkiem do siebie! — powiedział wesoło Agrypa — To jednak nie ulega wątpliwości, że nie wieleby zostało do dziś z Jana Uttera Agrypy Prästberga, gdyby nie ty Janie i Katarzyna! Dlatego to długo sobie łamałem głowię nad tem, jakby się wam odwdzięczyć.
Jan podniósł ramię i uczynił gest lekceważenia.
— Kochany Agrypo, nie łam sobie daremnie głowy! To był zwyczajny ludzki obowiązek sumienia!
— Cicho bądź i słuchaj! — krzyknął Agrypa porywczo — Mówię, że łamałem sobie głowię i basta, a jeśli tak mówi Agrypa, to nie jest gadanie na wiatr... rozumiesz? Otóż com zamierzył, to wykonałem. Przed kilku dniami zdybałem tu niedaleko owego przekupnia, który swego czasu podarował twej córce czerwoną sukienkę.
— Kogo! — spytał Jan, chwytając z trudem powietrze i drżąc z podniecenia.
— Powiadam, tego przekupnia, który dał Klarze Gulli czerwoną sukienkę, a potem spotkał ją w Sztokholmie i wprowadził na drogę nieszczęścia. Ten drab był winien wszystkiemu. W twojem tedy imieniu sprałem go na kwaśne jabłko i zapowiedziałem, że mu kości połamię jeśli się poważy pokazać jeszcze raz w naszej okolicy!
Jan nie wierzył własnym uszom.