Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tedy nigdy wysiadywać na skałach i idąc, tylko przelotnem obrzucał spojrzeniem czekających.
Pewnego lata zwrócił jednak uwagę na pewnego człeczka, niewielkiego wzrostu, sympatycznego wyglądu, który czekał codziennie na statek. Siedział zawsze spokojnie i spozierał obojętnie przed siebie, aż do chwili ukazania się parowca. Wówczas zrywał się, a oblicze jego zalewała łuna radości. Biegł szybko na dół i stawał na samym skraju pomostu jakby z całą pewnością oczekiwał kogoś. Ale nikt doń nie przybywał nigdy, a kiedy statek odpłynął, człowiek ów pozostawał samotny i smutny na brzegu.
Radość gasła na jego twarzy, a kiedy udawał się w drogę powrotną, ledwo miał tyle sił, by wyjść na stromy brzeg.
Inżynier nie znał tego człowieka, ale pewnego, pogodnego dnia, widząc, że znowu siedzi i gapi się na wodę, wszczął z nim pogawędkę. Dowiedział się zaraz, że czeka na córkę, która wyjechała z domu, a dzisiaj właśnie ma powrócić.
— Czy wiecie napewno, gospodarzu, że dzisiaj przyjedzie? — spytał inżynier — Od dwu miesięcy widzę was tu każdego dnia. Pewnie już kilka razy dała wam niedokładne informacje?
— O nie... nie... — odrzekł łagodnie — wcale nie nadesłała nam mylnych informacyj!
— Cóż to u djaska znaczy? — wrzasnął inżynier, mający bardzo popędliwe usposobienie — Siedzisz tu człowieku i czekasz, ona nie przybywa, a powiadasz, że nie dała mylnych wieści o swym powrocie?
— Nie! — odrzekł mały człeczek i spojrzał przyjaźnie prosto w oczy inżyniera — Nie mogła tego uczynić, bo całkiem nie przysłała wieści o sobie!