Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To święta prawda! — przychwalił Jan — Eryk zasłużył sobie rzetelnie na ten zaszczyt!
Gdy wymawiał te słowa, spostrzegł, że gospodyni otula się ciaśniej chustką. Niewątpliwie ukrywała coś pod nią, a była to zapewne rzecz przysłana przez Klarę Gullę. Miał nadzieję, że zacznie i o tem, byle tylko cierpliwie czekał. Gadanina o ojcu był to oczywiście tylko wstęp do tamtej rzeczy, głównej.
— Opowiadałam o tem często moim dzieciom, a także Larsowi Gunnarsonowi — ciągnęła dalej gospodyni — i kiedy zachorzał Eryk, spodziewali się Lars i Anna, że wezwie ich do swego łoża, jak Eryka zawezwał mój ojciec. — Dobyłam tedy obie rzeczy ze skrzyni, by je mieć pod ręką na wypadek, gdyby chciał je dać Larsowi. Ale Eryk nie wspomniał o tem nawet.
Głos gospodyni załamał się przy tych słowach, a gdy zaczęła znowu, mowa jej była drżąca, nieśmiała i trwożna.
— Pewnego dnia, gdy byliśmy sami, spytałam męża, jak chce, żeby postąpić. Odpowiedział, żebym uczyniła, jak mi się podoba. Mogę dać laskę i czapkę Larsowi, albo i nie dać. Zaraz przerwał, powiadając, że mówić długo nie może.
Powiedziawszy to, odwinęła Erykowa swą wielką chustkę i Jan zobaczył laskę niezwykłej długości z wielką srebrną gałką.
— Zdarzają się takie słowa, których nie sposób wypowiedzieć! — powiedziała Erykowa z wielką powagą — Tedy proszę, was, Janie, odpowiedzcie mi jeno znakiem, jeśli wam będzie trudno inaczej... Czy mam dać te rzeczy Larsowi Gunnarsonowi, czy nie?
Jan cofnął się zdumiony wstecz. Szło tu o rzecz, o której już dawno myśleć przestał. Wydało mu się,