Strona:Selma Lagerlöf - Opowiadania.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzyło ją w głowę. Obosieczny miecz anioła śmierci dosięgnął ją nareszcie. Opadła na kolana. Czuła, że ją życie opuścić musi.
Parę godzin później robotnicy znaleźli starą, Concenzę na ulicy. Leżała bez przytomności, rażona atakiem sercowym. Natychmiast przewieziono ją do szpitala i udało się przywołać do przytomności, ale było widocznem, że nie wiele już jej życia pozostaje.
Zdążyli jeszcze sprowadzić jej dzieci. Kiedy one pełne troski i smutku stanęły u jej łoża, zastali chorą zupełnie spokojną i szczęśliwą. Nie mogła wiele mówić, ale głaskała ich ręce.
— Powinniście się cieszyć — mówiła — cieszyć się, cieszyć.
Najwidoczniej nie podobało jej się to wcale, że płakali. Prosiła też posługaczki, żeby się śmiali i okazywali swą radość.
— Radzi i szczęśliwi — mówiła — radzi i szczęśliwi musicie być.
Leżała z oczyma zgłodniałemi, by zobaczyć choć trochę radości.
Po chwili zniecierpliwiły ją łzy dzieci i poważny wyraz posługaczek. Poczęła mówić rzeczy, których nikt nie rozumiał. Powiedziała, że gdy nie będą się cieszyć, mogłaby przecież równie dobrze żyć dalej. Ci, którzy ją słyszeli, myśleli, że majaczy.
Nagle otworzyły się drzwi i na salę wszedł młody doktor. Trzymał w ręku gazetę i głośno