Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wiadomo dobrze, że mówią sobie ludzie: niema wichru takiego, któryby nie przyniósł komuś coś dobrego. Nikomu atoli nie postało w głowie, by miało się to odnosić również do burzy z drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia, która jeno szkód mnóstwo narobiła wszystkim.
Z pośród wszystkich atoli, najmniej chyba jakiejś korzyści od tej burzy, spodziewać się mogła „dziewczyna“ z Koltorpu. Nie, zaprawdę nie przyszło jej to nawet na myśl, gdy stała tegoż ranka świątecznego na skraju lasu i patrzyła, jak wichr porywa śnieg, popiół, śmieci, oraz wszystko inne i niesie w dolinę u nóg jej leżącą, niby dymem zasutą.
Nigdy nie stało jej się jeszcze w życiu tak naprzekór, a przecież miała już lat trzynaście i szło jej na czternasty.
Zazwyczaj umiała zachować dobry humor, bez względu na to, coby ją spotkało, i w najcięższych chwilach nie traciła otuchy. To jednak, co się dziś działo, było wprost nie do zniesienia.
Zaprawdę, omal łzy jej nie trysły z wielkich, połyskliwych oczu i nie stoczyły się po bladej, szczupłej buzi!
Dziewczyna wychyliła się trochę z pośród drzew, jakby chciała spróbować mocy wichru. I zaraz też zaczął szamotać jej chuściną na głowie, bębnić po krótkim, baranim serdaczku i okręcać jej wokoło nóg