Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po przybyciu latarnika zapomniał ojciec o ciężącem mu brzemieniu i przybrał poprzednie zachowanie. Śnieżce przyszło do głowy, że musi ją mimo wszystko kochać, skoro nakłada na siebie taki przymus codzienny, i poczuła, że nie jest mu tak za to wdzięczna, jakby być powinna.
Macocha sama stanęła do gotowania jadła, chcąc pokazać Ulli Moreus, że przedtem nigdy nie jadało się w Löwdali tak dobrze, jak obecnie. Macocha wiedziała dobrze, że Ulla jest najznakomitszą kucharką w całej parafji. Ciągle była w drodze na jakieś wesele, czy pogrzeb, gdzie miała gotować dla gości, a pastorową przejmowało to takim szacunkiem, że chciała ją uraczyć, co się zowie. Stanęła tedy przy kuchni, zaś Ulla udała się wraz z Śnieżką na chwilę do babki.
W pokoiku na facjatce rozwinęła Ulla przywieziony z sobą pakiet, w celu pokazania wspaniałego prezentu, jaki właśnie dostała od hrabiny. Ach, nigdy nie śmiano się tak serdecznie, jak kiedy Ulla opowiadała o łaskach, jakiemi ją darzy hrabina i względach, jakie jej okazuje. Raz dała jej pieska, którego karmić trzeba było wyłącznie kwaśną śmietaną. Ileż dobrotliwej naiwności mieściło się w tym prezencie, uczynionym żonie biednego latarnika, która pewnie niezawsze miała krowę do dojenia!
Niewiadomo, czy Ulla nie doznałaby wprost rozczarowania, dostając od hrabiny przypadkowo