Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nazwij ją mamzel Vabitz! — poradziła Anna.
— Dobrze! Otóż mamzel Vabitz była to osoba ciesząca się jak najlepszą opinją i hrabina mogła niezawodnie uczynić coś lepszego nad dręczenie jej do tego stopnia, by straciła zmysły.
I cóż się stało! Tego samego jeszcze dnia przyszła Śnieżce do głowy myśl, która ją uszczęśliwiła wielce. Postanowiła prosić mamzel Vabitz, by pozostała na plebanji i zajęła się potrzebami ojca, podczas gdy ona sama będzie z babką w kąpielach. W ten sposób odjedzie spokojna, bo porządek i ład nie zostanie naruszony i wszystko potoczy się tą samą koleją co przy niej.
— Ach, na miłość boską! — zawołała słuchająca — Więc to ty sama, a raczej, to sama Śnieżka powzięła ten pomysł?
— Tak, ona sama wyraziła ten pomysł, ona a nie ktoś inny i czuła się w dodatku wielce uradowaną. Spytała zaraz przybyłej, czy chce u nich zostać, a mamzel Vabitz nie wzbraniała się ni chwili, jeno przystała ochotnie. Powiedziała, że uczyni jej tę przysługę, ale zastrzega sobie wyraźnie prawo wyjazdu niezwłocznego, gdyby podczas jej nieobecności dostała miejsce w którymś z dworów pańskich.
Najtrudniej było uzyskać zgodę ojca Śnieżki. Nie mógł sobie wyobrazić, by ta osoba przebywała razem z nim przez ciąg całych sześciu tygodni i razem siadała w dodatku do stołu.