Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przedziwną. Słońce nie wychyliło się jeszcze z poza gór, a jednak było jasno jak za dnia. Przytem ni śladu chłodu; przeciwnie powietrze było tak łagodne, że małej Norze nie było wcale zimno, mimo że stała boso na kamieniach i deskach.
Przed stodołą stały rzędem wielkie, rozłożyste jarzębiny, tworząc niby mur zieloności. Pokryte już były kwiatem, a białe liście połyskiwały srebrzyście na tle ciemnej zieleni. Przypominało to lśnienie gwiazd na tle nieba i było równie piękne.
Może przez kontrast z świeżą zielenią jawiącą się wszędzie o wiośnie, wpadło do głowy Norze, że wszystkie budynki wyglądają dziwnie staro i chylą się do upadku. Patrzyła na altanę nad stajnią, półokrągłe okna stodół, wyzierające z pod poczerniałej strzechy, krzywe drzwi browarni i zauważyła, że tej nocy wiosennej wszystko wydaje się smutne i skarży na starość swą. Spoglądała na czworaki czeladzi o kamiennem podmurowaniu, oraz lamus stojący na palach, niby nogach. Potem poszła spojrzeniem ku rozlicznym furtkom z siatki drucianej, powstawianym teraz z wiosną w płoty, oraz ku palisadzie pniaków, zastępującej miejscami płoty. Wszystko było stare, krzywe i waliło się od starości. Szczyty domów zapadły się, ściany poszarzały, a z pomiędzy belek wyzierał mech.
Po raz pierwszy w życiu przyszła małej Norze myśl, że cała Löwdala osiędziała i powinno się ją