Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obecności. Przeczekała przy robocie, aż goście przeszli do salonu, potem wyszła do kuchni i rzekła Norze:
— Chodź ze mną dziecko! Musimy wyjąć z szafy pana pastora niedzielne ubranie jego i wyczyścić je, jutro jest bowiem właśnie niedziela. Dotąd nie mogłam tam wejść, teraz jednak spróbujemy podczas gdy goście zajęci są jedzeniem.
Poszły obie na palcach przez sień, a potem pastorowa otwarła drzwi pracowni tak cicho, że goście w sąsiedniej izbie niczego nie dosłyszeli. Podobnie ostrożnie otwarła szafę.
— Wejdź tam! — szepnęła dziewczynie. — Tylko cicho... cicho!
Nora weszła, a pastorowa zaraz zamknęła drzwi.
— Wracają! — powiedziała szeptem przez szparę. — Musisz tu narazie zostać! — Potem dziewczyna usłyszała, że wychodzi cichaczem.
Niepotrzebny trud zadawała sobie jednak pastorowa, zamykając w szafie Norę celem dowiedzenia się, o co idzie. Pastor kazał ją, oraz mamzel Maję Lizę poprosić do siebie, a ponadto polecił przyprowadzić panią Beatę z pięterka.
Zastali zarządcę Henriksbergu, opartego o szafę bibljoteczną, stojącego z założonemi na piersiach rękami, kobieta zaś, która z nim przybyła, siedziała na sofce w rogu pokoju. Nie była ubrana jak służąca, ale wielkie jej, namulone ręce świadczyły,