Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie często w życiu swem zaiste poczciwy ojciec zapomniał języka w gębie, teraz jednak osłupiał i wbił oczy w twarz żony. Na twarzy jego zarysowało się wprost przerażenie, jakby uważał za prawdziwe nieszczęście, że matka myśl taką powzięła. Ach, nie był on nawet pewny, czy znajdzie dość odwagi, by dać odpowiedź odmowną.
Maja Liza przeraziła się również. Przemknęło jej przez głowę, że macocha żartuje może, ale przypuszczenie takie nie mogło się ostać. Sam pomysł nie miał zresztą w sobie nic złego, a Maja Liza nieraz myślała, że ojciec jej powinien był zostać co najmniej biskupem, ale od czasu paralitycznego ataku zdrowie jego było podkopane i zdrożną było wprost rzeczą wymagać od niego, by sięgał po stanowisko trudne i uciążliwe. Wprawdzie poprawił się znowu w czasach ostatnich i wrócił pozornie do sił, ale pastorowa wiedzieć chyba najlepiej musiała, że był to już schyłek życia.
Maja Liza zmusiła się do milczenia, wiedząc, że każdy jej zarzut byłby tylko utwierdził w pomyśle i rozpłomienił macochę dla tej sprawy. Nie otrzymawszy od nikogo odpowiedzi, pastorowa oświadczyła:
— Siedząc ciągle na jednem miejscu, człowiek starzeje się przedwcześnie. Nic tak nie odmładza jak porzucenie wygódek i jęcie się nowej pracy.