Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pastorówna szła atoli coraz to dalej, jak stara kobieta, nie mająca ochoty szukać wiosennych kwiatów.
Nieco dalej miała Nora przyjaciółkę, której nigdy odwiedzić nie zaniedbała. W grubym, wypróchniałym pniu brzozy mieszkała sowa. Było to największe drzewo w Löwdali, a sowa miała tam zbudowany z deszczułek domek. Nora brała patyk i wtykała go w otwór domku, a ptak zaraz wyciągał nogę, chcąc wypchnąć patyk. Nigdy jeszcze nie widziała z sowy nic, prócz tego kosmatego szponu. Wiedziała to wszystko dobrze pastorówna, bo dawniej sama drażniła się z ptakiem, teraz jednak pojąć nie mogła, by to sprawiało komuś przyjemność.
Po opuszczeniu sowy przybiegła Nora, a Maja Liza wiedziała, że teraz przez dobrą chwilę nie odstąpi jej boku. Musiały przechodzić obok starego, okrytego mchem muru polnego, gdzie panował nastrój niesamowity. Pastorówna tęskniła teraz do owych czasów, kiedy sama bała się zobaczyć pastora bez głowy, który pono miał się tu ukazywać.
Droga wspinała się odtąd w górę i Maja Liza, wlokąca się sił ostatkiem, pewna była, że nigdy nie dotrze do szczytu wzgórza.
Nie chodziła zazwyczaj nigdy dalej. Na wierzchołku leżał wielki blok skalny tuż przy drodze i tu siadała na chwilę. W przedniej części skały wykuta była ławeczka tak mała, że się ledwo obie z Norą