Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

minąć potok, nie zatrzymując się, a nawet nie spojrzawszy nań. Pędził skłębiony w podskokach z wysokich gór, tworząc mnóstwo wodospadów coraz to piękniejszych, aż dopadł drogi. Przeciskał się z trudem popod most, a potam po drugiej stronie, porzucał koryto i rozlewał się kilku ramionami. Tej niesforności znieść nie mogła Nora i zawsze budowała z kamieni tamy, lub grzebała doły, w celu skierowania wody w łożysko główne.
Byłaby bardzo wdzięczna, gdyby pastorówna zatrzymała się i pomogła jej w pracy. Ale nic z tego, Maja Liza mogła z trudem zaledwo iść po równej drodze. Miała uczucie, że wlecze się jeno z wysiłkiem. Roku zeszłego pomagała dzielnie w budowaniu tam, ale wówczas była jeszcze dzieckiem.
Nagle przystanęła, bo pojęła, co ją spotkało. Ach! Postarzała się, tak jest, utraciła młodość i zapał młodości!
Szła coraz to dalej, tak, że Nora musiała wreszcie porzucić potok i dogonić ją.
Dotarły teraz do szerokiej bramy zamykającej oparkanione pastwisko, gdzie zawsze rozkwitały pierwsze jaskry. Nie było ich dotąd, ale wiosna tak daleko się już posunęła, że wyczekiwać ich należało lada dzień. Nora uchyliła bramy i spojrzała na łąkę, postanowiła sobie bowiem, że pierwsza przyniesie do domu w tym roku bukiet jaskrów.