Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie, nie, nie było żadnej rady, wszyscy to wiedzieli dobrze, ale mimo to zacni gospodarze bardzo żałowali matki. Widać było całkiem wyraźnie, jak im to jest przykre.
Nagle wpadła gospodyni doskonała myśl, tak że rozradowała się wielce.
— Mam coś! — zawołała — Jeśli macie ochotę iść sama, to dzieci możecie zostawić u nas!
Oboje, mąż i żona uszczęśliwieni byli tym pomysłem i zachodzili w głowę, czemu odrazu tej imyśli nie powzięli.
Matka wymawiała się trochę zrazu, ale niebawem uległa. Potem ułożono się, że dzieci zostaną w gościnie do końca dnia, a nawet przez noc, a matka zabierze je, wracając nazajutrz.
Matka poszła, a dzieci zostały.
Teraz przepadła już cała nadzieja na wspaniałą ucztę świąteczną. Dziewczyna czuła to dobrze. Cóżby jednak pomogło, choćby była powiedziała, że chce iść z matką? Ci przezacni, gościnni ludzie nie byliby jej pewnie puścili, a także nie można było przecież zostawić malca samego.
Gospodarze usiłowali zabawić dziewczynę i rozweselić ją potrochu, ale nie pisnęła słówka, a nawet obracała się ciągle plecami do nich, wkońcu stanęła przy oknie i zapatrzyła się na dwie wielkie brzozy, kiwające się gwałtownie w wichurze, jakby jej wybijały pokłony.