Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziano, iż boję się próbnego kazania w gminie zamieszkałej przez mnóstwo bogatych kmieci i ludzi wykształconych. Matko Małgorzato, wiecie, że pochodzę ze starego, pastorskiego rodu, nie chciałem tedy okazać się czemś gorszem, niż ojciec mój i dziad. Pojechałem tedy, wygłosiłem kazanie, a słuchacze siedzieli w kościele jak trusie. Nikt nie wiedział, co myślą a ja byłem bardzo wesół, że cała historja skończyła się nareszcie. Tymczasem wyobraźcież sobie, przed samemi świętami zawiadomiono mnie, że wybory odbyły się i wszystkie głosy padły właśnie na mnie.
Wyrzekł to tak ponurym głosem, iż matka Małgorzata roześmiała się mimowoii w głos i powiedziała, że jeśli stanowczo nie chce, to może każdej chwili zrezygnować.
— Tak też uczyniłem! — odparł, — ale biskup polecił mi osobnym listem cofnąć rezygnację i trwać przy zgłoszeniu, bo mam największe szanse nominacji. Matka dowiedziała się też o wszystkiem i błagała, bym nie odrzucał szczęścia, a prócz matki rzuciła się na mnie cała rodzina, bracia, siostry, kuzyni, kuzynki, słowem mnóstwo ludzi, o których przedtem nie wiedziałem wcale, iż istnieją.
— Mieli rację, — powiedziała Małgorzata niesposób bowiem przecież wiecznie...
Liljecrona przerwał jej jednak zaraz. Biegał niemal po izbie i przyciskał do czoła pięści z wyrazem tragikomicznej rozpaczy.