Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakże nie ma płakać, gdy się tak wobec niej zachowujecie, gospodyni! — zawołała. — Przychodzi z prośbą o pomoc do rodzonej siostry swej matki, a nie spotyka się z jednem życzliwem słówkiem!
Maja Liza zatkała szybko usta małej, ale nic to nie pomogło, gdyż Norę na widok łez jej ogarnął taki desperacki nastrój jak wówczas, gdy wałczyła z burzą.
Nie było znać po ciotce, jakoby rozgniewały ją słowa małej. Zaczęła tylko mówić rozwleklejszym, chłopskim dialektem, a słowa jej nieśmiałe były jakieś i powolne.
— Czemże mogę dopomóc Maji Lizie? Przecież ma wszystko, czego dusza zapragnie w Löwdali! Nie potrzebuje pewnie pomocy biednej chłopki, jaką ja jestem.
Nie mogła zaiste dobrać lepszych słów, by rozpętać na dobre język Nory.
— Widzę, gospodyni, żeście ulepiona z tej samej gliny co macocha mamzel Maji Lizy! — wykrzyknęła. — Zresztą powiem wam coś, oto przybyła z prośbą, byście jej dali...
Pastorówna ścisnęła jej tak mocno ramię, że nagle urwała. Ale ciotka nie zwróciła jakoś na to uwagi i powiedziała:
— Czyż więc aż tak źle Maji Lizie z macochą? Coprawda, powiadają ludzie, że kto dostaje macochę, dostaje zarazem ojczyma, ale tak się pewnie nie