Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Patrzyła nań pytająco, on zaś zauważył, że pewnie sądzi, iż został ze względu na pieniądze?
Odrzucił w tył splot włosów, spadający mu na czoło, i spojrzał poprzez nią na przeciwległą ścianę.
— Ach! — rzekł — Sam dobrze nie wiem. Być może chciałem coś jeszcze powiedzieć.
Nie powiedziała nic, zbliżyła się tylko do drzwi. Niecierpliwiła ją ta scena.
Nieznajomy znowu objął ją dobrotliwym uśmiechem.
— Nie mogę zrozumieć, dlaczego tamci stąd odjechali! — zauważył.
Zarumieniła się na te słowa i znowu postąpiła ku drzwiom.
— Powinni byli panią zabrać z sobą na wesele, a nie zostawiać samą.
Głos jego miał tak serdeczne brzmienie, że Maja Liza nie poczuła gniewu, ale przeciwnie zwróciła się doń i zaśmiała.
— Teraz nic sobie już nie robię z samotności! — powiedziała. — Teraz jestem szczęśliwa. Idź pan tańczyć i nie troszcz się o mnie.