Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W istocie obcy człowiek ten nie miał serdaka baraniego i pasa. Pastorówna nie wiedziała, czy ma doń przystąpić i podziękować, i wahała się przez chwilę, potem zaś utraciła sposobność uczynienia tego, bo towarzystwo zabrało się do odwrotu. Podziękowała wszystkim za przybycie, pomogła im ubrać się, a potem wyszła na podjazd i żegnała ich zdaleka skinieniem dłoni.
Wróciwszy, przeraziła się wielce, spostrzegłszy na środku izby owego nieznanego człowieka.
Zaraz jednak domyśliła się, czemu został. Chciał się niezawodnie dowiedzieć, kiedy otrzyma z powrotem wypożyczonego talara. Może go wziął nawet z pieniędzy danych sobie przez zarządcę huty na zakup siana?
Gdy o tem mówić zaczęła, nie chciał wcale słuchać, a gdy nalegała, rzekł, że szkoda o tem wogóle wspominać.
Ona jednak nie mogła przyjąć od obcego człowieka talara, dlatego oświadczyła, że zaraz nazajutrz poprosi ojca o pieniądze i pośle do domu nowożeńców, by mógł zapłacić siano.
Dobrotliwy uśmiech niby promień słońca przemknął po jego twarzy.
Odrzekł, by postąpiła, jak jej jest najdogodniej, bowiem ma dość pieniędzy i bez talara doskonale obejść się może.