Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że nie mogąc się utrzymać na nogach, stoczyła się na ziemię i zwinęła w kłąbek.
Babuni trochę jeno zadrgały usta. Może nie miała potrzeby mówić, wiedziała jednak z dawnych czasów, że nie warte nic pieczenie proroczego placka, jeśli przy robocie nie zdarzy się małe niepowodzenie.
Bardzo też była rada, widząc, że Maja Liza śmieje się, zapominając swych trosk powszednich.
Uspokoiwszy się, postanowiły zacząć na nowo, bo to, co zrobiły dotąd, nie miało żadnej wartości i musiało być zniszczone.
Teraz nie szło im już jednak tak łatwo, bowiem wpadły w dobry humor.
Wlały znowu do miski trzy łyżki wody.
Ale nie doszły dalej, bo roześmiały się mimowoli. Pastorówna śmiała się najmocniej i blisko pięć minut, Nora zdołała się jakoś powstrzymać.
Mija Liza oświadczyła, że teraz muszą zapanować nad sobą, gdyż inaczej nie skończą roboty do północy.
— Wszystko pójdzie doskonale, — powiedziała babka — byleś ty się nie śmiała.
I znowu wlały wodę, mąkę i sól i wymieszały wszystko dobrze. Wszystkie trzy trzymały przy mieszaniu łyżkę, a żadna nie zaśmiała się, ani nie odezwała, ani nie upuściła niczego na ziemię.
Gdy ciasto zostało dobrze wymięszane, położyły je na patelni. Ale nie wyglądało zgoła apetycznie,