Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oblężonego miasta! To widok, którym wzrok pokrzepić można! Wojna! Spragiony jestem tego, abym ujrzał orły rzymskie połyskujące w powietrzu. Spragiony jestem huku trąb miedzianych, błysku broni i czerwonej bluzgającej krwi!...
Wprost przed miejską bramą rozciągało się przepyszne pole, całe porosłe liliami. Żołdak stał tam codzień i miał to pole przed oczyma, ale ani na chwilę nie przyszło mu na myśl, aby podziwiać niewysłowioną piękność tych kwiatów. Zauważył niekiedy, że przechodnie stawali, aby się nacieszyć kwiatami, ale nie pojmował jak można zatrzymywać się w drodze, aby oglądnąć coś tak marnego. Nie wiedzą ci ludzie, co ładne — myślał sobie.
A kiedy tak myślał, nie widział już zieleni pól, ani oliwnych wzgórzy wokoło Betleem, tylko marzył o żarze upalnej pustyni Libii, w słońce bogatej. Widział legion żołnierzy długim, prostym szeregiem idący po żółtym piasku. Nigdzie schroniska przed promieniami słońca, nigdzie krzepiącego źródła, znikąd dopatrzeć granicy pustyni, ani celu wędrówki. Widział jak żołnierze, zmożeni głodem i pragnieniem, chwiejnym krokiem postępowali dalej. Widział jak padali, jeden po drugim, tknięci upałem gorącego słońca. Ale mimo to poczet posuwał się ustawicznie dalej, bez wahania, bez myśli, że byłoby możliwym opuścić dowódcę i wrócić.
Tam, patrzcie oto, to jest piękne! myślał żoł-