Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jętnością, jak to zwykle czyni służba pałacowa, kiedy ubogich przybyszów od progu odprawia:
— Na nic się zda wasze szukanie! Piłat kazał zabić wielkiego proroka.
Wtedy podnieśli wszyscy ci chorzy i nędzarze taki jęk, rozległ się taki lament i zgrzytanie zębów, że śniąc nie mogła dłużej znieść tego.
Współczucie rozdzierało jej serce, łzy zalewały twarz i zbudziła się.
Po chwili zasnęła na nowo i znowu śniło się jej, że stoi na dachu swego domu i patrzy w dziedziniec tak duży jak plac targowy.
I oto dziedziniec pełny był ludzi obłąkanych, szalonych i przez złe duchy opętanych. Widziała nagich i takich, co się kryli w długie swe włosy, jedni powkładali sobie na głowy korony słomiane mieniąc się królami, inni pełzali po ziemi niby zwierzęta, inni znowu płakali ustawicznie z ciężkiej jakiejś udręki, której nie umieli nazwać. Byli i tacy, którzy dźwigali ciężkie kamienie sądząc, że to złoto i tacy, którzy sądzili, że demony przez ich usta przemawiają.
Widziała jak wszyscy ci ludzie tłoczyli się do bramy pałacu, a będący na przodzie kołatali i stukali do bram, domagając się wejścia.
Wreszcie otwarły się, wrzeciądze, niewolnik stanął na progu, pytając:
— Czego żądacie?
Wtedy wszyscy razem zaczęli wołać: