Strona:Selma Lagerlöf - Królowe Kungachelli.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

byłoby uwierzyć, że w komnatach dziewczęcych wykonywano jakiekolwiek roboty ręczne. Nie można sobie było wyobrazić, że odbierają one słowa Jalte jak odcienie jedwabiów, z których potem każda stwarza sobie portret króla Olafa, lub przypuszczać, że utkała z nich barwny kobierzec.
A jednak tak było w rzeczywistości. Portret, stworzony przez księżniczkę był tak piękny, że patrząc nań, miała ochotę uklęknąć i modlić się. Widziała króla z koroną na głowie, siedzącego na tronie wysokim. Widziała, jak haftowany złotem płaszcz purpurowy zwisał z jego ramion aż do ziemi. W ręku trzymał nie miecz, lecz Pismo św., a tronu jego strzegła poskromiona czarownica. Twarz jego w obramowaniu długich prostych włosów białą była, jak wosk, w oczach błyszczała bogobojność i spokój. Ach, przerażenie ogranęło ją nawet, kiedy widziała, jaka nadprzyrodzona siła promieniowała z tej bladej twarzy. Rozumiała, że Olaf jest nie tylko królem, lecz i świętym, równym aniołom.
Astryd wyobrażała sobie króla zupełnie inaczej. Jasnowłosa niewolnica, która znała i głód, i chłód, i ciężką pracę, a mimo to rozweselająca wyżkę ciągłymi żartami i śmiechem, w myślach swych widziała go innym. Kiedy mówiono o królu, przed oczami jej stawał, nie wiadomo dlaczego, młody drwal, wychodzący wieczorem z lasu z siekierą na ramieniu.
— Widzę cię widzę, — w myśli mówiła Astryd. — Jesteś niewysoki, lecz szeroki w plecach, lekki