Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

boszcz nie zechciałby ochrzcić go podczas, gdy tu czeka na mnie?“
Było już poprzednio cicho w pokoju ale po tych słowach zrobiło się jeszcze ciszej. W tem ksiądz, rzekł: Dobrą myśl miałeś, Ingmarze Silny. Powinniśmy byli uczynić to już dawno“.
Barbara była przerażona. „O nie“, rzekła „teraz nie czas po temu“. Dawno już myślała o tem, że gdy przyjdzie jej chrzcić dziecko, będzie zmuszoną powiedzieć, kto jest jego ojcem, i dlatego odkładała tak długo chrzest. „Gdy będę już prawnie rozwiedzioną, dam go ochrzcić“, myślała sobie. Teraz zaś była tak przestraszona, że nie wiedziała jak wybrnąć.
„Mogłabyś mi zrobić tę ucieahę, abym w mojej ostatniej godzinie wyrządzić mógł komuś dobrodziejstwo“, rzekł Ingmar Silny, powtarzając słowa, które zdawało mu się, że słyszał.
„Nie, to być nie może“, rzekła Barbara.
Ale teraz i doktór wstawił się Ingmarem Silnym, „Jestem przekonany, że Ingmar Silny przez chwilę miałby lżejszy oddech, gdyby myślał o czemś innem, niż o zbliżającej się śmierci“.
Barbarze zdawało się, że ją skuto w kajdany, gdy proszono ją o to w pokoju, gdzie leżał człowiek umierający.
Rzekła tonem cichej skargi. „Czy pan nie rozumie, że to być nie może?