Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pojmujesz, że nie mógł tego uczynić w myśli, aby to wszystko trwało zaledwie parę lat.
Być może, iż Bóg spoglądał na Jerozolimę i liczne spory, jakie panują w tym mieście, i myślał: Patrzcie, nawet tu potrafię stworzyć osadę, w której jedność rządzić będzie i ustanowię przybytek dla zgody i spokoju!“
Ingmar stał wciąż na tem samem miejscu a myśli jego staczały z sobą walkę. Stały naprzeciw siebie, jakby wojownicy i gwałtownie nacierali na siebie.
Nadzieja powrotu do domu, którą powziął niedawno, głęboko zakorzeniła się już w jego sercu, i walczył uparcie o to, by ją módz zatrzymać. Słońce zaszło ciemność szybko zapadła, a Ingmar stał wciąż jeszcze w cieniu wieczornym i walczył ze sobą.
Nakoniec złożył dłonie i modlił się: „Teraz proszę Cię o Boże, pomóż Ty mi, abym kroczył Twoją drogą“, rzekł.
Ledwie to powiedział, gdy odczuł dziwny spokój w duszy. Równocześnie znikła też z serca jego wszelka osobista wola i zaczął kierować się wolą nie swoją, lecz czyjąś obcą. Czuł wyraźnie jakgdyby ktoś był go wziął za rękę aby go poprowadzić. „To Bóg mnie prowadzi“, pomyślał.
Zszedł z „Góry złej Rady“, przeszedł napowrót przez dolinę Hinnom i minął Jerozolimę.