Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

raźliwsze, ludzie wykrzywiali coraz gwałtowniej swe członki. Niektórzy pozrywali z głowy fezy i turbany i rozpuścili włosy długie na jakie pół metra. Wyglądali straszliwie, kołysząc się tam i napowrót tak, iż włosy to biły ich w twarz, to znów spływały po plecach. Oczy były coraz bardziej wybałuszone, twarze trupio blade, ruchy przeszły w kurczowe drgania a z ust spływała biała piana.
Gertruda wstała, wszelka radość i natchnienie zamarły w niej, ostatnia nadzieja zgasła. Pozostał jeno wstręt głęboki. Skierowała się do wyjścia, nie oglądając się nawet za tym, którego niedawno uważała za wysłanego na ziemię Zbawiciela.
„Szkoda tego kraju«, rzekł Ingmar, gdy byli na ulicy. „Pomyśl tylko jacy nauczyciele byli tu dawniej, a teraz cała nauka tego męża skierowana jest ku temu, aby zwolennicy jego wykręcali swe członki jak szaleńcy“.
Gertruda nic nie odpowiedziała; szła szybko naprzód. Gdy byli już przed kolonią, podniosła w górę latarnię. „Czy widziałeś go wczoraj w tym samym stanie?“ rzuciła w twarz Ingmar owi z gniewnym błyskiem oczu.
„Tak“, odrzekł Ingmar bez wahania.
„Czy ci tak żal było, że czułam się szczęśliwą, iż musiałeś mi go pokazać?“ rzekła Gertruda. „Tego ci nigdy nie przebaczę“, dodała po chwili.