Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i rzucały się z największą gwałtownością. Oczy bez blasku i krwią nabiegłe patrzyły prosto przed siebie; niektórzy byli już o tyle nieprzytomni, że nie zdawali sobie sprawy z tego gdzie się znajdują, a ciała ich kołysały się jak gdyby mimowoli tam i napowrót z coraz większą gwałtownością.
Nakoniec, gdy tak przypatrywali się już przez kilka godzin, Gertruda w wielkiej trwodze chwyciła Ingmara za ramię. „Czy nie może uczyć ich czego?“ szepnęła.
Zaczęła bowiem pojmować, że mąż którego miała za Chrystura, nie umiał uczyć ludzi czego innego, prócz tych dzikich ćwiczeń. Nie miał innej myśli, jak tylko podniecanie i zapalanie tych szaleńców. Jeżeli jeden z nich poruszał się gorliwiej dłużej, niż inni, wciągnął go do koła i podawał go jako wzór innym, kłaniającym się i sapiącym. I wódz sam stawał się coraz gorliwszym; i jego ciało zaczęło się kołysać i wykręcać i on nie był wstanie stać spokojnie.
Gertruda walczyła z płaczem i z rozpaczą. Wszystkie nadzieje i marzenia zgasły w jej duszy. „Czy nie wożę uczyć ich niczego, niczego innego?“ pytała raz po razie.
Jak gdyby w odpowiedzi na to pytanie Derwisz dał znak sługom, którzy w ćwiczeniach nie brali udziału. Wzięli kilka instrumentów zawieszonych na filarze: były to bębny i tamburyny. Gdy muzyka zabrzmiała, wołania stały głośniejsze i prze-