Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystko znów było w ruchu. Mąż z czcigodnymi rysami i pięknemi chrystusowemi oczami nie myślał o niczem innem, jak tylko podniecać swych zwolenników do coraz gwałtowniejszych ruchów, trzymał ich w bezustannym ruchu przez wiele minut. Oni zaś wytrzymywali to, jak gdyby gnani nadludzką siłą, o wiele dłużej, niż się to dla sił ludzkich wydało możliwem. Groza przejmowała, widząc tych ludzi, którzy z natężenia zdawali się blizkimi śmierci i słysząc te jęczące wołania, jak gdyby wyrzucane z sapiących gardzieli.
Teraz nastąpiła mała przerwa, poczem gwałtowne ruchy rozpoczęły się na nowo, aż znów nastąpiła przerwa.
Wzrokiem, w którym wyrażała się bezradność i trwoga, Gertruda spojrzała na Ingmara a usta jej drżały gdy rzekła: »Czy nie sądzisz, że się to raz skończy?“ Potem skierowała oko na wyniosłą postać, która z rozkazującym władczym gestem stała wśród swych zwolenników i wstąpiła w nią nowa nadzieja. „Przyjdą wnet z pewnością chorzy i nieszczęśliwi, by go o pomoc prosić“, rzekła z uczuciem.
„I będę świadkiem jak uleczy trędowatych a ociemniałym zwróci światło oczu“.
Ale Derwisz i nadal robił to samo. Dał znak, aby się wszyscy podnieśli ze ziemi, a ruchy, stały się teraz jeszcze gwałtowniejsze. Wszyscy stali na swych miejscach, ale biedne ich ciała kołysały się