Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

było w nim ani słowa, któregoby nie był przedtem dobrze obmyślił i wypróbował. Przez cały czas podróży zdawało się Ingmarowi, że nigdy się jeszcze z żoną swoją otwarcie nie rozmówił, że nigdy nie zdobył się na to, aby jej powiedzieć, co czuł i myślał, ale że musi teraz przecie spróbować przynajmniej uwiadomić ją o tem, jak się z nim rzecz ma. Wymyślił sobie, że najlepiej będzie, jeżeli napisze do księdza, ale pisanie nie było dla niego rzeczą łatwą i dotychczas nie udało mu się pokonać swej nieśmiałości, która przeszkadzała mu mówić o sobie. Tego wieczora jednak rozjaśniło mu się nagle, jak powinien pisać, cieszył się więc myśląc: „Doprawdy, to wcale nie trudno. W ten sposób doniosę księdzu co potrzebne, aby mógł wobec Barbary zastępować mnie należycie.“
List Ingmara brzmiał jak następuje:

„Gdy tu siedzę podczas nocy i piszę, pragnę gorąco, ażebym mógł sam udać się do plebanii i pomówić z księdzem plebanem. A najchętniej przyszedłbym późnym wieczorem, gdy ksiądz siedzi spokojnie i cichutko w swym pokoju i myśli o swojem kazaniu.

Wyobrażam sobie, że gdybym wszedł, ksiądz w pierwszej chwili, ujrzawszy mnie, podskoczyłby i przeląkłby się, jak gdyby widmo ukazało mu się.

„Skąd się tu wziąłeś? Sądziłem, że wyjechałeś do Jerozolimy?“ powiedziałby ksiądz.