Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Pomóż mi ponieść go do domu“, rzekł Eljasz do Kariny. „Biedny chłopak upił się, nie może utrzymać się na nogach“.
Karina była tak przerażona, że o mało co nie upadła. Musiała usiąść na chwilę na stopniu, zanim mogła pomóc przy przeniesieniu Ingmara.
Gdy go podniosła, widziała, że nie spał, ale był jakby nieżywy, całkiem zimny i bez przytomności. Karina wzięła go na ręce i zaniosła do izby. Tu zamknęła się z chłopcem i usiłowała przywrócić go do życia.
Wkrótce potem weszła Karina do sali, gdzie Eljasz siedział przy śniadaniu. Przystąpiła całkiem blizko i położyła mu rękę na ramieniu. — „Dobrze zrobisz, jeżeli się teraz porządnie nasycisz — rzekła, „bo gdy brat mój umrze, nie będziesz miał tak dobrego wiktu, jak na ingmarowskiem dworze“.
— „Nonsens“ odrzekł Eljasz, „trochę wódki nie może mu zaszkodzić“.
— „Tak jest, jak mówię“, odpowiedziała Karina, przyciskając swemi chudemi, twardemi rękoma jego ramiona. „Jeżeli umrze, dostaniesz dwadzieścia lat więzienia, Eljaszu“.
Gdy Karina wróciła do chłopca, odzyskał przytomność, ale miał jeszcze silny zamęt w głowie, nie mógł ruszyć członkami i czuł wielkie boleści.
— „Czy sądzisz Karino, że umrę?“ zapytał.