Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

owies. Gdy ujrzał cielę lub łoszaka, zastanawiał się w jakim jest wieku. I obliczał ile krów trzymają na tym lub owym dworze, i pytał się ile też wart byłby ten łoszak, gdyby tak był już zjeżdżony!
Syn starał się wciąż odciągnąć myśli ojca od tych rzeczy. „Ja myślę o tem, że ty i ja będziemy wkrótce chodzili po dolinie Saronu i pustyni Judejskiej“, mówił on.
Ojciec uśmiechnął się, twarz jego rozjaśniła się na chwilę. „Tak, pięknie to będzie kroczyć śladami Jezusa“, rzekł.
Lecz już po chwili myśli jego zaabsorbowała znowu kupa niegaszonego wapna, które obok nich przewożono. „Kto to wiezie to wapno Gabryelu? Powiadają, że wapno daje doskonałe zboże. Musimy w czasie żniwa baczyć uważnie.“
„W czasie żniwa ojcze?“ zapytał Gabryel z wyrzutem.
„Ach, wiem przecie“, rzekł chłop, że w czasie „żniwa będę przebywał w chatach Jakóba i pracował w winnicy Pańskiej“.
„Tak odrzekł syn, tak będzie. Amen, Amen.“
Przez chwilę szli milcząc dalej i patrzyli na kiełkującą dokoła wiosnę. Woda szemrała w potokach, a droga z deszczu wiosennego całkiem odmiękła. Dokąd spojrzeć, wszędzie ludzie przy pracy, która teraz musi być zrobioną i każdego mimo-