Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kobiet się nie obawiała, ale nie widziała między niemi ani jednej, której mogłaby powierzyć swoje dziecko. Wszystkie utraciły przytomność i były tak przerażone, że nie byłyby nawet zrozumiały czego od nich żąda.
Mrs. Gordon patrzyła dokoła szukając, czy nie znajdzie się ani jedna, któraby jeszcze myślała rozsądnie. Ale gdy widziała, że jedna z nich z całą gorliwością myślała o ratowaniu kwiatów, które dostała, wyjeżdżając z Nowego Yorku, inne znów krzyczały i załamywały ręce, nie miała odwagi zwrócić się do żadnej z nich.
Nakoniec spróbowała przemówić do pewnego młodego pana, który był jej sąsiadem przy stole i okazywał jej wiele grzeczności.
»Ach, panie Martens...“ Ale i on spojrzał na nią tym samym złym i osłupiałym wzrokiem, który widziała w oczach innych mężczyzn, ba nawet podniósł cokolwiek laskę, i gdyby była próbowała zatrzymać go, byłby ją pewnie uderzył.
Wkrótce potem słyszała jakieś straszliwe wycie, a właściwie był to raczej gniewny syk, jak gdyby gwałtowny prąd został nagle powstrzymany. Pochodziło to od tłumu ludzi na schodach, którzy nagle powstrzymani zostali w pochodzie.
Pewnego kalekę, który nie umiał chodzić, wnoszono na schody. Był do tego stopnia nieporadny, że służący musiał go przynosić do obiadu