Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słyszał znów oddechanie towarzyszy, trzeszczenie drzewa, szum wiatru i plusk fali. I uświadomił sobie, że należy jeszcze do żyjących na powierzchni morza.
„Jezus Marya, co znaczy to wszystko, co tej nocy widziałem?“ pytał sam siebie.
W dziesięć minut potem, okręt L’Univers zachwiał się od gwałtownego pchnięcia, tak, iż zdawało się, że został przez środek przecięty.
„Spodziewałem się tego“, myślał stary marynarz.
Podczas ogromnego zamętu, który powstał obecnie, gdy wszyscy majtkowie wpół nadzy wybiegali z swych kajut, stary majtek wdziewał spokojnie najlepsze swe suknie. Miał przedsmak śmierci na ustach, ale był on dlań przyjemny i łagodny. Zdawało mu się, że jest już tam na dnie morza, jakby u siebie w domu.

∗             ∗

Gdy okręt doznał tak strasznego wstrząśnięcia, jakiś mały chłopiec okrętowy spał w małej kabinie na pokładzie obok sali jadalnej.
Podniósł się nawpół senny na posłaniu. Właśnie ponad jego głową była mała okrągła szyba, przez którą wyglądnął. Nie widział jeszcze nic prócz mgły i czegoś nieforemnego, szarego, co niby wyrastało z mgły. Małemu chłopakowi zdawało się, że widzi duże skrzydła; musiał to być pewnie