Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Ależ przedtem wszystkie dzieci baty się Fleta jak czarownicy“, rzekł Ingmar. „Tak, w istocie bały się go, ale właśnie chciały dokazać bohaterskiego czynu.
„Pewnego wieczora więc, wpadły do Fleta, gdy on właśnie był w chacie i gotował kaszę. Gdy otworzyły drzwi i ujrzały Fleta z nastrzępionymi wąsami i porębanym nosem i widziały, jak on swym jedynem okiem patrzy w ogień, strach zdjął je wielki i kilka z najmniejszych uciekło. Ale dziesięciu, czy dwunastu jeszcze odważyło się wejść i uklękły wszystkie dokoła staruszka i zaczęły śpiewać i modlić się“.
„A on nie wyrzucił ich?“ zapytał Ingmar. — „Oby to był uczynił!“ rzekł Ingmar Silny. „Nie pojmuję, co mu się stało. Może biedak myślał właśnie o tem, że na starość jest tak samotny i opuszczony, a może też oszczędzał je, bo to były dzieci. Pewnie gryzło go to, że zawsze miały przed nim taką trwogę. A gdy widział tyle oczu podniesionych ku sobie i pełnych łez. był rozbrojony.
„Dzieci oczekiwały naturalnie, że rzuci się na nie i zacznie je bić. Śpiewały i modliły się wprawdzie, ale były gotowe natychmiast uciekać, skoroby się ruszył.“
„Wtem nagle spostrzegło kilku z nich, że w twarzy Fleta coś dziwnego zamigotało. Teraz zaczyna się, pomyślały i wstały, chcąc uciekać.