Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

anki i tańczyli w jasnozielonych kamizelkach z czerwonemi rękawami.
Nowo przybyli przeciskali się pomiędzy grupami stojącemi w drzwiach i weszli do izby. Pierwszy, którego spostrzegli, był Ingmar Silny. Był to niski, gruby człowiek z wielką głową i długą brodą. „Wygląda doprawdy tak, jakgdyby był w pokrewieństwie z czarownikami“, myślała Gertruda. Ingmar Silny stał z skrzypcami na kuchni, prawdopodobnie, aby nie być w drodze tańczącym.
W domku było więcej miejsca, niż się na zewnątrz wydawało. Był on jednak zapadnięty i ubogi, nagie drewniane ściany były robaczywe a powała czarna od sadzy. Nie było tu ani firanek u okien ani kapy na stole: zaraz można było poznać, że Ingmar Silny był samotnym człowiekiem. Dzieci jego wyemigrowały do Ameryki i jedyną rozrywką staruszka samotnego było, że co soboty gromadził młodzież dokoła siebie i grał im na skrzypcach do tańcu.
W pokoju było ciemno i duszno, pary kręciły się w koło. Gertruda z początku omal nie zemdlała i chciała szybko wyjść na powrót, ale niemożliwem było przecisnąć się przez żywy mur ludzi, zastawiających wyjście.
Ingmar Silny grał w takcie i poprawnie, ale gdy Ingmar-Ingmarson ukazał się w drzwiach, pociągnął smyczkiem po strunach ze zgrzytem, tak