Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spasowej kołyby, na smotreżowych stokach, tam znajdziesz pana kapitana naszych żołnierzy, tego samego, który tu u nas był. Kapitanowi temu list ten oddaj... powiedz, żeby się spieszył i przed północą z żołnierzami tu był.
Mówiąc to, wstała i wyprostowała się tak, że mi się wydała wysoka jak jodła, a taka biała i zimna, niby śnieżne szczyty gór.
— Ani pary z ust o tem nie puść nikomu — mówiła dalej cichym, świszczącym głosem niby syk gadziny. — Jeżeli się dobrze sprawisz, słowa swego nie zmienię; jeżeli zdradzisz, to zemsta moja i ciebie i całej twojej rodziny nie minie... Pamiętaj!... Pamiętaj Mykoło!...
I w tej chwili znikła mi z oczu, zczezła niby jakieś widziadło senne, niby mara z tamtego świata.
Zostałem sam i zamyśliłem się głęboko. Strach wszelki już mię był zupełnie opuścił; wiedziałem już, że suka-czarownica postanowiła zgubić dowódców węgierskich, których jak braci gościła u siebie i przyjmowała. A do tego lisiego dzieła chciała mnie użyć... Niedoczekanie jej!
Kiedy tak zadumany siedziałem, nie ruszając się jeszcze z miejsca, doszedł moich uszu szmer jakiś cichy. Coś w krzakach zaszeleściło, niby lis, podkradający się pod kurnik. Pochyliłem głowę, natężyłem oczy i ujrzałem cień jakiś niewyraźny, przemykający od tej altany, gdzie siedziałem, w drugi koniec ogrodu, gęstwiną zarosły... Przy bladych promieniach księżyca wydało mi się, że to Herman, Niemczyk, którego już od samych świąt wielkanocnych nikt u nas nie widział. Widziałem go zaledwie przez mgnienie oka, po chwili znikł mi ów cień w gęstych zaroślach.
Spostrzeżenie to wyrwało mnie z zadumy. Wstałem z ławki i spojrzałem w około: w oknach dworu widać było jasne światło, szczególniej jaskrawo błyszczały okna pokoi, oddanych na kwaterę węgierskim oficerom. Ciekawość mię zebrała: co też oni teraz robią?