Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za chwilę byłem już obok nieocenionego koleżki. Wypiłem nalany jego ręką spory kielich wódki; dobrze mi on zrobił, uczułem jakieś ciepło rozpływające się po wszystkich żyłach... Tęskne marzenia zupełnie odleciały.
Spojrzałem wkoło. Towarzysze moi, zapamiętali myśliwi, siedzieli na rozesłanym węgierskim kudłatym kocu, spierając się zajadle o to: czy będzie jutro niedźwiedź? czy nie? — Nowak, leśniczy ze Skarbkowskich lasów, który z grzeczności przyłączył się do nas, komenderował hucułami, rozniecającymi ogromne ognisko; psy upięte do żerdzi przy zagrodach dla bydła wyły i skomlały, dopraszając się pożywienia; krowy ryczały, owce beczały, a gospodarz kołyby wraz z pomocnikami stali milcząc i przypatrując się z pewnym podziwem całemu naszemu licznemu taborowi.
— Spieszcie się z wieczerzą — ozwał się, nadchodząc ze mną Mykoła. — Na węgierskiej stronie po nad klauzami błyska! będzie burza. — A zwracając się do gazdy zapytał go: — Bracie Juryj, czy jest u was miejsce w kołybie, ażeby przenocować trzech panów, malarza i pana Nowaka?
Mykoła nie chciał nigdy naszego artysty do panów zaliczać; na wszytkie moje tłumaczenia odpowiadał mi lakonicznie:
Naj pan ne durat!... Bohomaznyk taj tylko! Do sojki spudłował, tylko za mołodycami ugania!...
Obecnie na twierdzącą odpowiedź gazdy, skinął na dwóch podrostków, których przeznaczeniem było psy prowadzić, i wraz z nimi zabrał się do znoszenia juków w głąb kołyby, przestrzegając ustawicznie: »by z wieczerzą się spieszyli, bo burzy tylko co nie widać.«
My wszyscy usiedliśmy wygodnie wkoło ogniska przez Nowaka roznieconego i zajadaliśmy ogromny udziec barani, używając w tym celu myśliwskich noży i dopomagając sobie palcami.
— Prędzej Bóg stworzył palce niż widelce! — wygłosił sentencyonalnie Nowak, pakując do ust duży kawał baraniny.