Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziką, stepową pieśń, pieśń straszną, pełną okrutnej poezyi mordu i grabieży. Kto nutę tę raz w życiu posłyszy, na długo mu ona w duszy się wypiętnuje niby krwawemi znakami. Przy tej strasznej, krwiożerczej nucie szły zapewne hordy Batu-Hana. Ponura ta nuta dźwięczała w uszach bohaterom ginącym nad Worsklą i tym, którzy swe życie położyli za ojczyznę pod Batohem i Żółtowodami. Ona to dźwięczała jako hymn pogrzebowy niewinnym ofiarom wyrżniętym na Pradze. Lud hołczyniecki drżał jak liść osiczyny, słuchając tej obcej pieśni.
Za śpiewakami szedł regularnie, poważnie czwórkami cały szwadron. Trudów wojennych i śladu już na tych żołnierzach nie było pozostało, długo znać szli z za Dunaju i wolno, bo ludzie i konie wypoczęli już byli zupełnie.
Bokiem na Karabachskim, złoto-kasztanowatym ogierze jechał rotmistrz. Śliczny koń, dziecię zakaukazkiego kraju sadził się jak wściekły i żuł wędzidło, ale silna dłoń wprawnego jedźdzca z łatwością hamowała ten zapał; konia niecierpliwiła ta niewola, wspinał się ciągle i wywracał łbem, próbując wyswobodzić się z pod władzy twardej ręki, napróżno jednak — tylko biała piana z pyska mu kawałami leciała, okrywając śnieżnemi płatami piersi i nogi.
Rotmistrz siedział jak przykuty; piękny to był egzemplarz żołnierza. Postać silna i zuchwała, barki szerokie, dzika energia biła zdala już od niego. Twarz miał dziwną, niezwykłą: delikatne, klasyczne prawie, normandzkie rysy zeszpecone jakimś dzikim, brutalnym, mongolskim uśmiechem, który mu wkoło pięknych ust krążył i zlekka ze wskośnych czarnych oczu wyzierał. Trudy obozowe i szalone pohulanki pozostawiły niezatarte ślady na tem obliczu; twarz ta była niby zmęczona życiem, może sterana przed czasem wszelką rozpustą.
Wreszcie znalazł się szwadron za kołowrotem; kwatermistrze czekali nań przed karczmą i tam złączywszy się, ruszyli w głąb wsi, drogę ukazując. Echo dzikiej pieśni rozlegało się ponuro po nad zwierciadłem stawu, gdy przez groblę przechodzili, i łamało się dziwnie, przeraźliwie pomiędzy licznemi