Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niby ty to nie wiesz?
— Nie wiem!
— Nie udawaj głupiej! — zawołał niecierpliwie i puściwszy jej rękę, począł znowu pospiesznie chodzić po pokoju. — Czyż Janowa ci nie mówiła?
— Janowa mnie tu z ręcznikami przysłała... Ot one...
I rzuciwszy na sofę trzymane dotychczas ręczniki, chciała pokój opuścić. Nie dał jej tego jednak uczynić panicz, pospiesznie poskoczył ku niej i chwyciwszy ją znowu za rękę, począł szeptać cichym, namiętnym głosem:
— Powiedz Jeryno, czy pojedziesz do Bokowny, do Andryja Pobereżnika, powiedz?
— Nie, ne choczu!
— Dlaczego?... Cóż ci się tam złego stanie?
— Bo nie chcę, za nic nie chcę! — powtarzała uparcie. — Bóg by mnie za to pokarał — zawołała, wybuchając cichym płaczem — ludzie by mnie osądzili, jasna pani patrzeć by się na mnie już nie chciała, a Hnat... Hnat śmierć by mi zrobił... Nie, nie chcę!
— Czyś ty zupełnie już oszalała?... Co ty dziś bredzisz?... Bóg skarał!... ludzie osądzili!... A czyż to Bóg pokarał, czy ludzie wyśmiewają Kseńkę... Pałaszkę?... Powiedz!.. Co?... Obie one porządne gospodynie i mężów mają gospodarzy.
— Co mi tam Kseńka! co Pałaszka! — przerwała mu porywczo dziewczyna. — Ona inaksza a ja inna... Hańba takim gospodyniom! Wstyd takim gospodarzom, ich mężom! Wstyd! hańba! wstyd! hańba! wołała, powtarzając kilkakrotnie ostatnie wyrazy. Oczy się jej przytem zaiskrzyły, twarz ogniem płonęła, drobne pięście zaciskała konwulsyjnie.
Młody człowiek spoglądał na nią z nietajonym zachwytem, równocześnie jednak doznawał jakiegoś uczucia mimowolnego wstydu; nie śmiał tej rozdrażnionej dziewczynie prosto w oczy spojrzeć, dłoń jej tylko ściskał mocniej w swej ręce i spuściwszy oczy do ziemi, szeptał coraz ciszej: